poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Wolno, wolno coraz wolniej...

System mi się przegrzał przeciążony, bo nie uważałam.
Przetrwałam dwa semestry studiów, pracę (na pół etatu) i dom z dwójką dzieci ( i mężem) na głowie.
Jak na jakiś czas w odwiedziny wpadła teściowa goniłam resztkami, traciłam oddech: bo jej pomoc nakręcała mnie jeszcze bardziej tj. mój freak control nie dał mi usiąść ani na chwilę.
Rodzina wyjechała na wakacje. Zostałam sama z zamiarem intensywnego pisania pracy magisterskiej i chodzenia do pracy.Terminy gonią, a ja?
Pierwsza faza: byłam nakręcona jak wcześniej, ale ciało odmawiało posłuszeństwa. Odpuściłam więc intensywny wysiłek umysłowy; za to zmuszałam ciało do intensywnych ćwiczeń fizycznych. Niestety, powiedzenie w zdrowym ciele zdrowy duch się nie sprawdziło. Ciało ledwo dawało radę.
Faza druga: zaczęłam brać pod uwagę by spać dłużej niż zazwyczaj, nie ćwiczyć intensywnie, odpocząć.
Faza trzecia: mimo usilnych starań nie byłam w stanie spać dłużej niż...
Wszystko się pewnego dnia rozsypało niczym domek z kart.
Walczyłam gdzieś w sobie jeszcze, ale ani moje ciało ani mój umysł walczyć już nie chciały. W pracy pojawiły się nieprzyjemne komplikacje i zniżka nastroju całego zespołu. To również nie pomogło.
Faza czwarta: pooddałam się. Zaczęłam odpoczywać. Nastąpił kryzys- w tym taki zjazd energetyczny jakiego dawno nie miałam. Po kilku dniach odpoczynku nieaktywnego, nicnierobienia zaczęło powoli się poprawiać. Zaczęłam odżywać i czuć się lepiej. Pracowałam nad magisterką, nad najbardziej uciążliwą i pracochłonną- a jednocześnie nie wymagającej wielkiej kreatywności jej częścią: badaniami.
Faza piąta. Wracam do siebie. A to znaczy, że nie nakręcam się nie potrzebnie. Zwolniłam. Chwilami obawiam się, ze za bardzo. Pracę piszę stopniowo, stres mnie dogania. Chwilami lekko panikuję. Chodzę spać o sensownej porze, wysypiam się przyzwoicie. Bywa, że mam wrażenie, że czas przelatuje przez palce.
Róznica jest taka, że kiedyś miałam takie wrażenie niemalże cały czas. Bezruch mnie męczył i wykańczał.
Teraz: dziś po tym jak już napisałam nieco wyszłam na spacer na pobliską łąkę. Było ciepło, bezchmurne niebo. Położyłam się na trawie, wiatru, popatrzyłam na ptaki, którymi kołysał; posłuchałam jednej z moich ulubionych piosenek.
Jutro mam spotkanie z promotorem.
Nie jestem przygotowana na tzw tip top.
I chociaż mi zależy to oddycham spokojnie.
Gdyby nie ten czas nauki spowolnienia codzienności to myślę, że żadnej pracy nie byłabym w stanie napisać.
Zapewne nie skończyłoby się na szoku dla organizmu, który objawiał się poczuciem bezsilności, niskim nastrojem i brakiem siły.
Pewnie stać by mnie jedynie było na pójście do lekarza z tym wszystkim... ewentualnie ktoś by mnie tam zaniósł.

Mam nadzieję, ze napiszę pracę magisterską na czas.
Jak stracę pracę, zostanę w domu z dziećmi próbując dokonac niemożliwego- choćby odrobinę zrekompensować im moje zaganianie i brak obezności w mijającym roku.
Będę piec chleb i chodzić na spacery
będę regularnie ćwiczyć
zapisałam się na krótki kurs tańca
Wrócę do francuskiego
będę jeździć na rowerze
i może coś jeszcze

Nie zapomnę jednak o tym, by zwolnić. I o tym, że nie ma nic złego w tym by sać dłużej niż...

A później?
Później to się zobaczy. Mimo, że zwolniłam, nauczyłam się leżeć na trawie, wiem że bycie matką domową bez misji nie jest na dłuższą metę dla mnie.
Chociaż kto wie? Może, moje kilkulatki pomogą mi odkryć coś niesamowitego.


Życzcie mi proszę powodzenia ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz