środa, 12 września 2012

Veni Vidi Vici

Dziś zakończyłam rok akademicki złożeniem pracy magisterskiej.
Jestm bardzo wdzięczna mojemu niesamowitemu promotorowi i wszystkim osobom, które pomogły mi w napisaniu tej pracy.
Czuję się jakbym przez ostatni tydzień żyła w jakimś chorym śnie pracoholika połączonego z pustelnikiem. Moja aktywność była ograniczona: do pisania, chodzenia do pracy, spędzania niewielkiej ilości czasu z rodziną. Sen był, ale niespokojny i krótki. Dieta niezdrowa i w locie.
Dziś poczułam niemalże euforię, a później nagle zrobiło się jakoś pusto. Pytanie co dalej?
Z odpowiedzią problemu nie ma.
Dalej będzie relaks w postaci nauki języków obcych:
angielski usprawnianie
francuski chcę odświeżyć i usprawniać
arabski jestem aktualnie na poziomie podstawowym- więc powoli do przodu

A poza tym nadrabianie zaległości książkowych oraz więcej ruchu. Jak wiadomo, praca przy komputerze i intensywna nauka, moga przyczynić się nie tylko do zdobycia nowej wiedzy, ale również jakiegoś dodatkowego kilograma lub dwóch ...


poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Wolno, wolno coraz wolniej...

System mi się przegrzał przeciążony, bo nie uważałam.
Przetrwałam dwa semestry studiów, pracę (na pół etatu) i dom z dwójką dzieci ( i mężem) na głowie.
Jak na jakiś czas w odwiedziny wpadła teściowa goniłam resztkami, traciłam oddech: bo jej pomoc nakręcała mnie jeszcze bardziej tj. mój freak control nie dał mi usiąść ani na chwilę.
Rodzina wyjechała na wakacje. Zostałam sama z zamiarem intensywnego pisania pracy magisterskiej i chodzenia do pracy.Terminy gonią, a ja?
Pierwsza faza: byłam nakręcona jak wcześniej, ale ciało odmawiało posłuszeństwa. Odpuściłam więc intensywny wysiłek umysłowy; za to zmuszałam ciało do intensywnych ćwiczeń fizycznych. Niestety, powiedzenie w zdrowym ciele zdrowy duch się nie sprawdziło. Ciało ledwo dawało radę.
Faza druga: zaczęłam brać pod uwagę by spać dłużej niż zazwyczaj, nie ćwiczyć intensywnie, odpocząć.
Faza trzecia: mimo usilnych starań nie byłam w stanie spać dłużej niż...
Wszystko się pewnego dnia rozsypało niczym domek z kart.
Walczyłam gdzieś w sobie jeszcze, ale ani moje ciało ani mój umysł walczyć już nie chciały. W pracy pojawiły się nieprzyjemne komplikacje i zniżka nastroju całego zespołu. To również nie pomogło.
Faza czwarta: pooddałam się. Zaczęłam odpoczywać. Nastąpił kryzys- w tym taki zjazd energetyczny jakiego dawno nie miałam. Po kilku dniach odpoczynku nieaktywnego, nicnierobienia zaczęło powoli się poprawiać. Zaczęłam odżywać i czuć się lepiej. Pracowałam nad magisterką, nad najbardziej uciążliwą i pracochłonną- a jednocześnie nie wymagającej wielkiej kreatywności jej częścią: badaniami.
Faza piąta. Wracam do siebie. A to znaczy, że nie nakręcam się nie potrzebnie. Zwolniłam. Chwilami obawiam się, ze za bardzo. Pracę piszę stopniowo, stres mnie dogania. Chwilami lekko panikuję. Chodzę spać o sensownej porze, wysypiam się przyzwoicie. Bywa, że mam wrażenie, że czas przelatuje przez palce.
Róznica jest taka, że kiedyś miałam takie wrażenie niemalże cały czas. Bezruch mnie męczył i wykańczał.
Teraz: dziś po tym jak już napisałam nieco wyszłam na spacer na pobliską łąkę. Było ciepło, bezchmurne niebo. Położyłam się na trawie, wiatru, popatrzyłam na ptaki, którymi kołysał; posłuchałam jednej z moich ulubionych piosenek.
Jutro mam spotkanie z promotorem.
Nie jestem przygotowana na tzw tip top.
I chociaż mi zależy to oddycham spokojnie.
Gdyby nie ten czas nauki spowolnienia codzienności to myślę, że żadnej pracy nie byłabym w stanie napisać.
Zapewne nie skończyłoby się na szoku dla organizmu, który objawiał się poczuciem bezsilności, niskim nastrojem i brakiem siły.
Pewnie stać by mnie jedynie było na pójście do lekarza z tym wszystkim... ewentualnie ktoś by mnie tam zaniósł.

Mam nadzieję, ze napiszę pracę magisterską na czas.
Jak stracę pracę, zostanę w domu z dziećmi próbując dokonac niemożliwego- choćby odrobinę zrekompensować im moje zaganianie i brak obezności w mijającym roku.
Będę piec chleb i chodzić na spacery
będę regularnie ćwiczyć
zapisałam się na krótki kurs tańca
Wrócę do francuskiego
będę jeździć na rowerze
i może coś jeszcze

Nie zapomnę jednak o tym, by zwolnić. I o tym, że nie ma nic złego w tym by sać dłużej niż...

A później?
Później to się zobaczy. Mimo, że zwolniłam, nauczyłam się leżeć na trawie, wiem że bycie matką domową bez misji nie jest na dłuższą metę dla mnie.
Chociaż kto wie? Może, moje kilkulatki pomogą mi odkryć coś niesamowitego.


Życzcie mi proszę powodzenia ;)


niedziela, 3 czerwca 2012

Była sesja... prawie po

Sesja już prawie skończona. Prawie, bo przesądnie nie powiem, że sprawa zamknięta, bo czekam jeszcze na wyniki dwóch zaliczeń. Będzie ulga, ale nie będzie chwili oddechu. Dziś przeznaczyłam na 'nic nierobienie'. Mój organizm szaleje i chociaż wyniki mam świetne, to czuję się ostatnio jakbym goniła resztkami sił.
Będą wyniki pozytywne, będzie chwila ulgi, za to na pewno nie będzie wytchnienia, bo czas ruszyć z praca magisterską pełną parą. Powtarzam sobie, byle do września, byle tylko we września.
Do września, bo właśnie wtedy kończę rok akademicki, a tym samym studia i teoretycznie moje życie stanie się nieco normalniejsze. Również we wrześniu najprawdopodobniej (wg wszelkich aktualnych danych) stracę pracę.
Jakoś specjalnie się tym nie martwię, wprost przeciwnie. Chciałabym zamknąć ten rozdział i odnaleźć się w czymś innym, ciekawszym i nie ma co ukrywać bardziej opłacalnym (nie tylko pod względem finansowym).
Poza tym, ostatnio mam poczucie zmarnowanych dni, zwłaszcza jak w pracy zupełny bezruch: mogłabym poczytać, popisać, spędzić czas z dzieciakami, zrobić pranie czy zwyczajnie iść na spacer. Trzy dni zmarnowane... nie do końca; bo na szczęście jeszcze mi płacą ;)


wtorek, 14 lutego 2012

Powoli doprzodu. Back on track.

Czas płynie nieubłaganie. Dopiero był wrzesień i pełna nadziei i ekscytacji zaczynałam rok akademicki. Nim się obejrzałam nadeszła sesja zimowa, pełna stresów (nadal czekam na ostateczne wyniki); po czym wstąpiła we mnie nadzieja, że w tym semestrze będzie lepiej, spokojniej, inaczej. Nadal wierzę, że w tym semestrze będę bardziej zorganizowana i będę marnować mniej czasu na sprawy mało ważne.
Pozytywne nastawienie to jednak nie wszystko.
Zaczęłam korzystać z dwóch form list do zrobienia: lista zwykła dzięki której mogę odznaczać mniejsze zadania i widzę jaka część została wykonana oraz kwadrat inspirowany wykładem, który wygłosił Randy Pausch. Czasami zadania do wykonania figurują na obydwu listach.





Niestety mimo dobrej energii, motywacji i wielkich chęci choróbsko wycięło mi z życiorysu jakieś dwa tygodnie. Tragiczna to sprawa, gdy ja i mąż byliśmy w stanie prawie agonalnym przy zapaleniu oskrzeli, a dzieci miały się świetnie i dysponowały niespożytą ilością siły i energii.
Widzę przed sobą kilka miesięcy wytężonej pracy. Trzy ogromne prace do napisania: na razie zbieram literaturę i gromadzę materiały. I kwestia napisania pracy magisterskiej. Jeszcze nie wybrałam tematu (o zgrozo ten, który mnie inspirował nie okazał się nie najlepszym wyborem) i jestem  w kropce. Arabski leży i kusi znaczkami, które zaczynają się powoli układać w jakąś sensowną całość.  Podnosi mnie na duchu planowana konferencja w Porto, na którą zamierzam się wybrać w maju (odrobin czasu dla siebie).
Ze spraw przykrych możliwe, że w najbliższym czasie zostanę bezrobotną studentką. Chwilami przekonuję siebie, że to byłoby całkiem pozytywne rozwiązanie i mogłabym czytać, czytać, czytać... jednak rozum krzyczy, że żeby czytać trzeba jeść; więc aktualnie opracowuję strategię przetrwania.
I obiecuję sobie, że będę blogować częściej, regularnie, systematycznie. Powtarzam sobie: byle do września, a później?
Później będzie kolejny rozdział super przygody, choć jeszcze nie wiem jaki.