wtorek, 14 lutego 2012

Powoli doprzodu. Back on track.

Czas płynie nieubłaganie. Dopiero był wrzesień i pełna nadziei i ekscytacji zaczynałam rok akademicki. Nim się obejrzałam nadeszła sesja zimowa, pełna stresów (nadal czekam na ostateczne wyniki); po czym wstąpiła we mnie nadzieja, że w tym semestrze będzie lepiej, spokojniej, inaczej. Nadal wierzę, że w tym semestrze będę bardziej zorganizowana i będę marnować mniej czasu na sprawy mało ważne.
Pozytywne nastawienie to jednak nie wszystko.
Zaczęłam korzystać z dwóch form list do zrobienia: lista zwykła dzięki której mogę odznaczać mniejsze zadania i widzę jaka część została wykonana oraz kwadrat inspirowany wykładem, który wygłosił Randy Pausch. Czasami zadania do wykonania figurują na obydwu listach.





Niestety mimo dobrej energii, motywacji i wielkich chęci choróbsko wycięło mi z życiorysu jakieś dwa tygodnie. Tragiczna to sprawa, gdy ja i mąż byliśmy w stanie prawie agonalnym przy zapaleniu oskrzeli, a dzieci miały się świetnie i dysponowały niespożytą ilością siły i energii.
Widzę przed sobą kilka miesięcy wytężonej pracy. Trzy ogromne prace do napisania: na razie zbieram literaturę i gromadzę materiały. I kwestia napisania pracy magisterskiej. Jeszcze nie wybrałam tematu (o zgrozo ten, który mnie inspirował nie okazał się nie najlepszym wyborem) i jestem  w kropce. Arabski leży i kusi znaczkami, które zaczynają się powoli układać w jakąś sensowną całość.  Podnosi mnie na duchu planowana konferencja w Porto, na którą zamierzam się wybrać w maju (odrobin czasu dla siebie).
Ze spraw przykrych możliwe, że w najbliższym czasie zostanę bezrobotną studentką. Chwilami przekonuję siebie, że to byłoby całkiem pozytywne rozwiązanie i mogłabym czytać, czytać, czytać... jednak rozum krzyczy, że żeby czytać trzeba jeść; więc aktualnie opracowuję strategię przetrwania.
I obiecuję sobie, że będę blogować częściej, regularnie, systematycznie. Powtarzam sobie: byle do września, a później?
Później będzie kolejny rozdział super przygody, choć jeszcze nie wiem jaki.