środa, 21 września 2011

Krótki opis...

To był dobry dzień na początek roku akademickiego (początek wykładów w poniedziałek, dziś spotkanie studentów studiów drugie stopnia z pracownikami wydziału).

Po kolei:
5:30 pobudka. Nie można nie wstać, gdy dziecko zaczyna raczkować, śmiać się i ostatecznie płakać (przy próbie ignorowania wołania malucha).
Śniadanie, kawa numer jeden. Dziecko raczkuje, a ja czytam wiadomości, przeglądam pocztę forum, wypełniam aplikację o przyznanie miejsca parkingowego przy uniwersytecie, przeglądam listy z urzędów (które przyszły ostatnio i... leżą porzucone, choć nie powinny).

Pierwsze karmienie malucha, przebieranie.
Wstaje syn i prosi o śniadanie.
Śniadanie się robi, druga kawa czeka, a my ( tj. ja i dwa maluchy siedzimy na kanapie i przytulamy się, fajnie jest).
 Później drugie karmienie młodszej tj. gimnastyka z kaszką i łyżeczką.

Moje szykowanie  w międzyczasie.
Jakoś o 7:40 wsiadam do samochodu (wyjątkowo, bo zwykle jadę rowerem). O 7:55 jestem w pracy.
 O 13.30 zmykam na lunch, a później już wolne. Prawie wolne, bo w drodze na uczelnię jadę do domu nakarmić małą (potrzebuję jej pomocy, mam objawy zapalenia piersi).

Dziesięć minut później lecę dalej.
O 15 spotkanie na uczelni.
Wszyscy w jednej sali. Studenci i pracownicy siedzą razem. Trudno rozpoznać kto jest kim.
Studenci programów badawczych, doktoranci i cała reszta studentów studiów drugiego stopnia.
Po prezentacji poczęstkunek i rozmowy studentów ze studentami, studentów z pracownikami uczelni.

Wracam do domu jak na skrzydłach.
Do domu docieram koło 17. Zjadam na szybko jogurt, karmię młodszą; później zabieram dwójkę  maluchów na spacer. (ja z małą na rowerze, starszak na hulajnodze jedziemy na pobliski plac zabaw).
Wracamy po 18, o 19:40 dzieciaki śpią (bardzo rzadko się zdarza, by tak wcześnie w domu nie było słychać ich śmiechu, gulgotania małej czy niekończących się pytań starszaka).

Jeszcze jest wcześnie. Czeka na mnie kilka spraw do załatwienia, ale chyba sobie dzisiaj odpuszczę.
Włączę jakiś film i obejrzę w towarzystwie męża, bez którego większość z najlepszych punktów programu dzisiejszego dnia nie miałaby racji bytu.

Każdej kobiecie, która jest mamą, a chce się rozwijać zawodowo życzę takiego wsparcia ze strony partnera .Razem jest łatwiej, można góry przenosić, a co dopiero studiować, pracować, wychowywać dwójkę małych, fajnych mądrych ludzi....

piątek, 9 września 2011

Gdyby tylko ciało chciało...

A ciało nie chce.
Może to nadchodząca jesień, nocne pobudki, wczesne wstawanie, stres organizacyjny związany z tym by w tygodniu zmieścić zajecia na uczelni i pracę.
Listy spraw do załatwienia przedstawiaja jedno, chęci wielkie, a ciało nie dawało rady.
Postanowiłam zatroszczyć się o to moje słabnące ciało.
Na brak snu niewiele mogę pomóc (nie przekonam kilkumiesięcznego dziecka, że ma przesypiać całe nocki, bo mama zmęczona), na ogóle osłabienie jużco nieco mogę zaradzic.
Wspomagam sie zestawem witamin, staram sie dbać o dietę. Regularne ćwiczenia wypadły z porzadku dnia; nie ma co się oszukiwać zamiast wyginać śmialo ciało przez pół godziny wole poczytac na spokojnie czy czegoś się pouczyć.
Przesiadłam się z samochodu na rower, na którym codziennie dojeżdżam do pracy.

Umysł przekonuje ciało, że można, warto, trzeba. Siła autosugestii.
Powtarzam sobie, że przetrwamy pierwszy miesiąc, czyli do połowy października, a później już będzie z górki...